Instynkt wrodzony

niektórzy mają inni nie, ja mam, zwłaszcza jeżeli chodzi o pakowanie się w kłopty, instynktownie :) nie powiem koniec końców zawsze zabawnie wpominane eskapady pozostają w mojej pamięci na zawsze. Niestety nie uczę się na błędach choć niczym Mario potrafię umykać przeszkodom na drodze, odkrywać nowe lądy.... względnie w 80% w towarzystwie brygady MMA czyli Monia,Magda, Anka -czyli ja która w zależności od sytuacji zmienia nick :) AMM MMA czy w końcu MAM myślę że za rok
 zmienimy z czystym sumieniem nazwę na MAM - każda z nas wtedy będzie nosiła miano rodzicielki, w różnym składzie, przeżywamy razem przygody. Ja zawsze jestem tym trolem co prowadzi towarzystko w kłopoty - zawsze na "skróty". Monia - blondynka- rozważna, pozornie znudzona egzystencją, wiecznie niezdecydowana, niepewna, dla której jestem niczym szklana kula - sceptycznie początkowo podchodzi do pomysłów zgadzając się na nie w końcu, by klnąc pod nosem wypowiadać po drodze inwektywny na temat otoczenia i groźby że ostatni raz dała się namówić :) od 20 lat to słyszę :D Magda brunetka idzie potulnie bo ogólnie kobita 180 i 90 wszytkiego się boi a mając swiadomość wielkości własnej nie narzeka. Ruda, blondi i czarna, pełna feria barw, podobnie jak i charkterów stylu bycia życia kochamy sie od pieluszek :) porozumiewamy się niemal telepatycznie niejednokrotnie dzwoniąc do siebie w tym samym czasie niemogąc sie nawzajem dodzwonić :)
Teraz oczywiście ograniczone czasowo żadziej mamy przyjemność przeżywania przygód. Dawniej niemal codziennie wracałyśmy do domu ze szkoły przez 2 h - do docierałyśmy w 10 min... wiosną z naręczem kwiatów  jesienią liści albo torbą kasztanów, wytrzepanych z drzewa na którym wisiała na moje polecenie Monia , Madzialena zbierała ja pilnowałam a zimą najczęściej pędząc środkiem zamarzniętej rzeki... do odmu docierając z przeciwnego kierunku niż szkoła. Rodzice wzdychali ale i za to ich kocham  - tolerowani :) Dorastając chodziłyśmy na jagody  zapuszczając sie w głąb lasu tak daleko że powrót na skróty był możliwy jedynie z pomocą natury, zawsze w kierunku słońca patrząc na mech na drzewach  brnąc przez chaszcze. Kiedyś spotkałam na drodze wystraszoną, we wcześniejszym poście napotkaną sarnę, pędzącą na oślep w moim kierunku, smyrnęłła mnie tylko lekko bokiem, gdybym stała 20 cm dalej pewnei by mnie wkomponowała w ściółę leśną na wieki wieków.... innym razem prawie utonęłłam ratując kochanego psa który wszedł na  grzęzawisko i zaczął sie zapadać, Monia biegała i szukała długiej gałęzi ja się motałam nie mogąc wydostać trzymając Kapsla za ogon. Jak się zapadłam do kolan Monika trzymając się drzewa wyciągała mnie i wyjącego psa.... innym razem poszłyśmy na spacer dotarłyśmy do dzikiego sadu w którym rosła śliwa obrodzona pięknym wielkimi złotymi renklodami. Ślinka pociekła... Monia jako zwinniejsza wdrapała się na drzewo i rwała dodam iż sad należał kiedyś do drużnika  i znajdował się tuż przy torowisku , a na spacerze towarzyszyły nam nasze psy. Ja więc musiałam opanować ich ciekawość by nie postanowiły zwiedzić teren i wyszły na nasyp łapiąc jednocześnie śliwki. Jak się Dzielnej traperce znudziło spoglądanie na moje karkołomnie zadanie z drzewa  i postanowiła zejść zachaczyła sie i nie mogła zejść, tzn mogła ale wiązało się to jednocześnie  z dziurą na siedzeniu i być może połamanymi kończynami, wisiała na jakichś 2,5 metra nad ziemią, dramatyzmu dodawał fakt ze chęć pomocy z mojej strony nie podobała się Basterce- jej suce która za każdym razem jak chciałam pomóć gryzła mnie w nogawkę, a moja Saba ją w mojej obronie.... musiałam najpierw przywiązać psy do dwóch sąsiedfnoich drzew żeby pomóc Monce zejść bez obrażeń i spokojnie wrócić jakby nigdy nic do domu....  

Komentarze