RAZ NA WOZIE RAZ NAWOZEM...

Wiem że jestem sobie sama winna trwaniu w egzystencji w której tonę....w każdym calu.. fakt pewnego dnia, dotarł w głąb aparatu słuchowego wysokimi tonami odcisnął pieczęć po wsze czasy......fakt wydostał się na światło dzienne odbijając od betonowych ścian mego balkoniku podczas sesji Psióły nr 1, która zrelacjonowała mi monolog swojej teściowej jak zwykle dotyczący umiejętności swojego współmałżonkach, sięgających nota bene poziomu-kanapa-ława tv..... praca....Ze łzami w oczach  wyrzuciła z siebie jak z torpedy wiązankę wymieniając czego pan B nie robi, składając na karb jej barek całe swoje jestestwo.... W połowie zdania odezwała sie nagle teściowa teściowej, i spokojnie skomentowała rozpoczęty wywód mówiąc - sama jesteś sobie winna, jak 30 lat temu B wychodził z domu potrafił wszystko czego teraz nie umie!!!!!!!!!!!!!!!!
 Teściową zatkało - a syna  wychowała tak by do kuchni nie zaglądał  i  nie miał pojęcia ile kosztuje chleb czy ziemniaki, mało tego podczas wizyt edukują Psiólkę torturując ją przepisami na system zupek na cały tydzień,  obiad bowiem ma się skladać z minimum dwóch dań codzinnie podawanych na porcelanie przez uśmiechniętą żonę ktora 10 min wcześniej wpadła  z pracy by rozbuchać ciepło domowego ogniska  leżącemu na kanapie małżonkowi czekającemu na jadło   a potem pranie prasowanie oranie  itd.........Ona jak i ja wychowane w domu klasy robotniczej w którym oboje rodzice wespół w zespół nawzajem dbali o swoją trzódkę i siebie... Moni potrafi w cudowny sposób tłumaczyć swiat swojemu mężczyźnie, z wymiernymi rezultatami :)
 Ja w odmianie do M zawarłam sakramęt z ułożonym przystojnym osobnikiem płci przeciwnej, potrafiącym wyczarować w kuchni prawdziwe cudeńka z banalnych pozornie wiktuałów...posiadającym niebanalne poczucie humoru cudowny uśmiech...  posiadającym jedna wadę....jest nieuleczalnym  BAŁAGANIARZEM, walczę, walczę z mozołem niestety z marnym skutkiem nie posunęłlam się jedynie do wpuszczenia szczura do kuchni podczas jego królowania w naszym gniazdku.... wystarczy moment by zastawić ławy stoły pólki jedzeniem, gazetami wylać sok wysypać cukier a ja ze ścierą w dłoni mieląc jęzorem z suszac zęby, pytam dlaczego??? i czy?? by usłyszeć brutalne niczym mantrę powtarzane słowo ZARAZ!!!!! nadal jednak nie zdołałąm rozgryźć czy Zaraz od zarazka, zarazy, skarania boskiego, cholery dżumy czy innego nieporządanego na tacy domowego ogniska inwektywu czy też od ZARAZ moment momencik chwileczke sekundkę bo żadne z znanych mi synonimów nijak nie pasuje... ogólnie być może brak pojęcia siebie w tej kwesti ma swe korzenie u zarania, współnego mieliśmy ze sobą w prawdzie bardzo niewiele. Ja zdeklarowana, konserwtywna grandzówa, wszędzie w glanach on w adidasach ;) i tak we wszystkim aż po zapach płynu do podłód....a jednak...
 Pamiętam kiedy zrozmumiałam  jak nam na sobie zależy, wyznania, deklaracje to tylko słowa czyny stanowią filary miłości, poświecenie dla druiej strony bez oczekiwania pochwał.... Pewnego dnia kolega jeszcze nawet nie narzeczonego napotkawszy nas gołąbków kontemplujących dylemat codzienny gdzie spędzić wieczór na prawo  czyli u mnie czy lewo czyli u niego wycieraliśmy ławkę na boisku, postanowił   podzielić się swoimi doświadczeniami małżeńskimi, przmyśleniami na temat wspólnego życia. Po pól roku doszedł mianowicie do wniosku iż jeżeli słuchasz nnej muzyki to się nie żeń, podobnie sprawa się miała się w stosunku do pór jedznia, typu posiłków, czasu sprzatania mieszkania, itp códów jakich doświadczył a nie omieszkał przestrzec przyszłych małżonków przed trudnościami życia codziennego... siedzieliśmy słuchając wywodów z bijącym sercem ja pewnie z otwartą szczęką, ..... po zakończeniu wykładu kolega podążył w kierunku zachodzącego słońca do swojej żony zajmującej sie całymiu dniami maleńką córeczką w czasie kiedy jej połowica niczym prorok doświadczał kolejne istoty, dodam iż nie zawsze trafiał na pary :) ...
W milczeniu dotarliśmy do domów mocno  zastanawiając się co będzie jak połowica weżmie sobie dogamty kolegi za realne i trudne do przejścia , nas ze sobą bowiem tak niewiele łączy!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

na drugi dzień Mój wtedy jeszcze nawet nie Narzeczony zapytał na dzień dobry 
- Schabowe lubisz????????- Baaaa no kto nie lubi!!!!!! pomyślałam
 - Pewnie że tak - odpowiedziałąm 
Odetchnął, poczęstował mnie pięknym szerokim jak banan uśmiechem odpalił buziaka i wyszczebiotał:
- No widzisz, mamy ze sobą coś wspólnego!!!!!!!!!!!!!!!!
Kamień z serca !!!!!!!!!!!!! 

Efekt jest taki że my od 10 lat jesteśmy razem a kolega od 8 lat jest po rozwodzie, widocznie nie mógł znieść prania o 20 czy pizzy na kolację zamiast 3 daniowego obiadu...

ehhhh życie życie... 

Komentarze