Wigilija...

W tym roku przypadł mi zaszczy przygotowania wieczerzy... wyczyn iście karkołowmny z powodu panujacej malarycznej atmosfery w centrum ogniska domowego, wiszącej w powietrzu od tygodnia. Grypa jelitowa opanowała do perfekcji ład i porządek w naszym jestestwie. Gościa zaprosiłam nieświedomie ja i spędziłam w bliskim towarzystwie ubiegły week, balanga trwala dwa dni wyczerpana pozegnałam się z towarzyszką dnia 3  mrząc o  błogiej nocy  w objęciach morfeusza i gdy tylko zlepiłam powieki, zostałam wezwana do mojego szkraba by do rana na nowo uczestniczyć w haftowaniu tym razem z udziałem syna.... kolejne dwa dni z życia... Uporawszy się z trutniem po dniu odpoczynku i rozpoczęciu wprowadzania świetecznych przygotowań w życie zostałam sama na placu boju gdyż Mrzonek postanowił zająć łazienkę na dwa dni dając do zrozumienia iż musze sobie świeta przygotować sama.... po gruntownej aplikacji farmaceutyków po tygodniu  życie rodzinne wróciło do normy.... 
Ryba w wannie, groch w kapuście, uszka w barszczu, Kevin w Polsacie Święta uratowane.... 

Ps nic nie zepsułam, nie przypaliłam, po za brakiem wyczucia smaku żadnych anomali nie odnotowano 

Komentarze