Szczyt sprytu

Fotek palcika nie zrobiłam, cały dzień lało, nie ma już śniegu i bliżej  otoczeniu do Irandii niż Syberii, stąpając po podłożu czuję sie  jak na torfowisku....Tyle że mniej śmierdzi :) W dniu tak cudownym wygrzebawszy się z pieleszy, pojechałam jedynie po farbę :) Uśmiech powitalny Pani - bezcenny...po powrocie przebimbałam resztę dnia na gapieniu się  w rutynową czynność  deszczu czyli jego opad... by dzień jednak nie był bezproduktywny dowiedziałam się "Jak szybko zgromadzić w jednym miejscu Potomstwo, Połowicę, Psa i 3 koty????? "



Otóż wystarczy - Zrobić sobie kanapkę :)

Kocham mój zwierzyniec stwarzam im dogodne warunki egzystencji, dbam o żołądki, uszy, nosy, odnóża, ślepia a one bestie przebiegłe grają ze mną w palanta... Mimo gorących uczuć wobec nich, uważam iż każdy ma swoje miejsce i nie pozwalam by ferajna współuczestniczyła  mi pod nogami podczas każdego stawianego kroku. Niestety towarzystwo nie podziela mojego zdania i  tylko czycha na minimalny mój błąd by zaszyć się w czeluściach domostwa... Kapsel - pies weteran z racji swojego stażu i miniamlnej inwazyjności ma swój kawałek podłogi  za kanapą, wybaczam mu, wygrzewa kości będąc jednocześnie kompletnie poza zasięgiem Brzdaca. Niestety jego błogie, podstępne, rozczulające spojrzenie jest wpółmierne   ze sprytem z jakim współdziałał z kociakami  ich owocna współpraca przeważyła o przesiedleniu.  Odkąd w nasze progi zagościła ciężarna zabiedzona Inka, którą nasz czworonóg pokochał miłością pierwszą i bezwzględną,  stanowili tandem doskonały, zamknięte drzwi, rozmrażające sie mięso, przymknięte okna,  zamknięty chlebak czy słodycze na górnej półce nie stanowiły da duetu przeszkód, żadnych.... chwila nieuwagi a składowa część posiłku znikała w mgnieniu oka...  bezwzględna cisza dawała sygnał trwającej konsumpcji...  Kapsel obserwował mnie a Inka  jednym susem dostarczała obojgu smakołyków...Nauczyłam się chować wszytko co się dało umieszczając poza zasięgiem czułego węchu domowników, ale odkąd Kicia postanowiła powić swoje potomostwo w szafie na mojej ulubionej sukience zwątpiłam całkowicie... 
Przniosłam towarzystwo w ciepłe wygodne miejsce z łatwym dostępem do wyjścia, by mamusia miała zawsze na oku swoje maleństwa, a tatuś Kapsel dozorował podopiecznych a te rosły,  każde inne. Rodzyn - jedyny kocór w towarzystwie, długowłosy, dorodny mieszaniec wszelakiej maści, Ryśka pręgowana słodka kotka i Zuzka - czarna jak smoła najmniejsza, najsłabsza, najbrzydsza z całej ferajny, z różnej długości sierścią i wiecznie zaropiałymi ślepkami ledwo trzymająca się na nogach - myślałam że nie przetrzyma, nie miała sił walczyć o mleko ani od matki ani o miejsce przy misce. Od maleńkiego moja pupilka, człapiąca za mną jak cień wszędzie gdzie tylko mogła, imię "Zuska" otrzymała bo z czasem reagowała na  ciągłe "Jezus"  - wypowiadane bezwiednie, kiedy potykałam się o nią na każdym kroku, i Brzdącowi który pewnego dnia nie zgruchy ni z pietruchy podszedł i mówi
- Mamo Zus je??? - pokazując na kota tarmoszącego mychę do domu...., skoro Zus to moze być Zuska i tak zostało. Mały kłebuszek wpatrzony we mnie wielkimi zielonymi oczyma jak w obrazek, czekający bez względu na pogodę przy bramce aż wrócę z pracy, wierniejsza niż Kapsel....który czekając na moje auto dawał znak by całe towarzystwo słysząc dźwięk otwieranej bramki wybiegało zewsząd, z zakamków ogrodu by przywiatać się odpowiednio, teraz zimą siedzc w domu nasłuchują  mojego powrotu a wtedy zaczyna sie istne szaleństwo, które słyszę już od bramki, Kapsel wyje szczeka szaleje w oknie a po otwarciu drzwi dopada mnie reszta łaszą sie miałczą. Zdejmując buty na kolanach siedzi już Zuska, Inka miałczy skarżąc sie na świat, Ryśka plecie się pod nogami a Rodzyn próbuje za wszelką cenę wkomponowac sie pomiędzy moją rękę a buta. Muszę wysłuchać, wygłąskać, podrapać, by móc spokojnie iść na górę... gdzie w otwartych drzwiach stoi mój pierworodny zniecierpliwiony i z milionem skarg...wpuszczając jednocześnie do mieszkania całą trzódkę czekającą na minimalną szparę by  natychmiast zozpierzchnąć  sie po wszelkich dziurach, natychmiast sie dematerializując.... starając się wtopić w otoczenie niczym kameleon. Inka zwija się w kłębek na białym fotelu i zastypia, udając że jej tam nie ma, Ryśka  wdrapuje sie na fotel - szafę  z  garderoba Połowicy, uwielbia bowiem spać na bluzach Mrzonka, Rodzyn układa się na mojej torbie, pilnując dobytku a Zuska tupta za mną aż wreszcie gdy usiadę wbić głowę pod pachę i momentalnie zasnąć albo z łepetyną ułożoną na przedramieniu uparcie wpatrywać się we mnie uśmiechniętymi ślepkami, mrucząc głośniej niż mi w kiszkach... żadne nawet nie drgnie gdy wołam. Dopiero kiedy siadam z kanapką zjawiają się wszyscy, komplet domowników melduje się nad talerzem zupełnie niczym wygłodniali wilcytpozbawiając mnie posiłku Brzdąc wgryza się, tylko pragnąc spróbować czy jego była tak samo dobra, a ja w tym czasie  wyprowadzam futrzaki za drzwi, bo obawiam się że zjedzenie jej graniczyłoby z cudem mając obok stado futra...moja kanapka zawsze jest najlepsza...

Rodzyn, Zuska, Ryśka - Inka na łowach... wyłożeni na kaloryferze, zamiast w swoim legowisku pod nim,...



Komentarze

  1. ale masz sprytny zwierzyniec!! kiedyś u mojej mamy kotka urodziła w szafie z pościelą ;) wszystko do wywalenia ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za odwiedziny :)