arytmetyka

trudno mi sklecić magiczne 6 szczęśliwych liczb..... i coraz bardziej się przekonuję iż moją egzystencją kieruje liczba 27..... dlaczego???
hmm dzięki niej jesteśmy razem od 27, poznaliśmy się najbliżej jak tylko można, 27 się zaręczyliśmy,  rozpoczęliśmy współne życie i 27 obdarwoaliśmy siebie nowym życiem.....a na 27 planowane jest powiększenie naszej rodziny...a i  27 przytaszczyliśmy do domu naszgo"kundla"....zabawne...
Dziś mijają 3 lata odkąd moje życie diametralnie się zmieniło....
żyje 1/9 mojej egzystencji, zajmuje 1/3 łóżka mojego łóżka , sięga do 3/5 mojego wzrostu, pochłania 3/4 mojego czasu i od trzech lat 100%  mojej bezwzględnej miłości i oddania  wobec siebie..... co daje od siebie  hmmm możnaby polemizować, długo,..... ale wystarczy jeden uśmiech, całus, gest, oplot małych ramion otulających moją szyję bym poczuła się najszczęśliwszą kobietą na świecie....totalna empatia połączenie ciał i dusz, bezkres miłości która nigdy się nie skończy, nie wygaśnie....  powołana do  życia 27.3.2009.... o 7:50
pamiętam ten dzień jak dziś, jak pewnie wiele mam...
Rano wybrałam sie do pracy... po 2h zadzwonia Połowica dając mi do jasno do zrozumienia  iż mam 10 min na powrót do domu, koniec kropka... dykator! jeden z nosem na kwintę wróciłam potulnie do domu by wysłuchać kazania a ja tylko chiałam podomykać sprawy w razie dłuższej nieobecności a że żadnych symptonów nie odczuwałam pomyślałam iż  jeszcze mogę.....leżałam wściekła w domu nudząc się jak mops, czekałam na nową dostawę książek od Moni która  wieczorem obiecała dostarczyć  niezbędny prowiant dla umysłu, wymuszając na mnie herbatkę, mając  dziwne przeczucie że po prostu musi dziś się spotakć.... Mrzonek w pracy, stwierdziła ze posiedzi do jego powrotu... zmówili się!!!!!!!!! pomyślałam...i wtedy odeszły mi wody, 22.00 panika oczy jak 5 złoty, telefon do położnej... zabawa w głuchy telefon, ja na WC Psióła przy telefonie kiepsko działało wiec Ciocia D. położna nakazała porzucenie  ceramiki gdyż z pewnością z nią do szpitala nie pojadę więc moge wyjść z łazienki...... Będąc mądrą oczytaną kobietą w wieku rozrodczym ,  uspokoiłam bladą ze strachu towarzyszkę iż skoro wody odeszły to za jakieś 5h będzie po sprawie....Internet kłamie!!!!!!!!!przecież.....
Monia trzęsącymi rękoma cięła na paski ligninę... a dla mnie priorytetem było znalezienie igły i nitki niezbędną do likwidacji odkrytej dziury w spodniach....siedząc na WC szyłam spodnie, wcześniej przez 5 minut próbowałam nawlec nitkę.... potem  sprawdziłam torbę dopakowałam do niej kosmetyki  puder cień do powiek i tusz, czyli niezbędnik młodej mamy.... wróciłam na WC .....minęło 40 min...
Kiedy Sławomir podjechał pod dom uderzyła go łuna światła dochodząca z wewnątrz a widząc dwa biegające cienie domyślił się co następuje .... Wszedł do domu blady jak ściana po bieleniu. Wyglądali oboje jak  postacie z japońkich kreskówek... oczy jak talary wypieki na bladych licach i zero zrozumienia siebie nawzajem....Trzeba było topwarzystwo ustawić... Kazałam Połowicy jechać po Doti, po 5 min zapakowali mnie do auta i wio....szpital, wywiad, lewatywa, ktg, badanie i zapraszamy na salony.... Mrzonkowi nogi odmówiły posłuszeństwa i zostałam sama na polu boju złorzecząc krótko pod jego adresem dałam sobie spokój i skupiłam się na pytaniach lekarza, nawet nie miałam kiedy pobyć zła na niego....... pozwolono mi wybrać pielesze podpięto oksytocynę i kazano czekać, rozwarcia brak, skurcze byle jakie, nie ma źle,  pocieszałam się w myślach że kroplówka jak kroplówka, godzina i po sprwaie... spojrzałam na zegar 1:20  od dziesiątej minęło 3 i pół godziny więc jeszcze jakieś 2-3 odliczałam i odliczałam .....matematyk!!!  o 6 kroplówka się skończyła, dopiero! rozczarowana opóźnieniem poczułam pierwsze konkretne bóle ponoć krzyżowe, po nich parte i o 7 rano kiedy zaczęła sie zmiana personelu, przekazywanie sobie obwiązków, natłok ludzi przechodzących przez porodówkę u mnie zaczął się poród .... Pouczona przez Ciocię  by nie robić jej i sobie wstydu i nie "drzeć się od samego początku" poczekałam do rana i  pozwoliłam sobie na wyszeptanie jej do ucha że boli mnie.... pogłaskała przytuliła dała buziaka powiedziała że jestem dzielną dziewczynka i teraz to już będzie coraz mniej boleć, po 40 minutach Piotr leżal już na mojej piersi a ja nie potrafiłam opanować trzęsących się nóg i wodospadu łez tryskającego z oczodołów, nie pamiętam co i kto do mnie mówił co robił... pamiętam tylko słodki ciężąr 3500 gramowego 52 cm cichutko oddychającego maleńkiego stworzonka, najpiękniejszego na świecie różowego opuchniętego dzieciaczka-mojego syna....Piotra, pocałowałam go wyszeptałam - Maminko widzisz??? pomóż mi go chronić była 7:50 ....

Komentarze

  1. Bardzo mnie zaintrygowal i wzruszyl twoj post, a jednoczesnie wywolal fale wspomnien! Tak, ze mimo poznej pory pozwolilam sobie go przeczytac od A do Z. Wiesz, ja to tylko modlilam sie by Kuby nie przyszlo mi rodzic w nocy i ja ta slonica przenosilam go 15 dni i w koncu wyklul sie dokladnie w dzien wigilijny 24.12. Od tej pory swieta Bozego Narodzenia nabraly dla mnie jeszcze innego, glebszeo wymiaru, a zapach choinki kojarzy mi sie z zapachem niemowlecia, czulosci i milosci

    OdpowiedzUsuń
  2. wszystkiego najlepszego dla Piotrusia!!!!

    tak zabawnie opisałaś swój poród, że te co nie wiedzą co je czeka będą spokojne i bez obaw szły na salę porodową :):D
    mi z Lili wody odeszły podczas spania :) pierwsza myśl "kurczę, posikałam się", a druga wypowiedziana na głos to "Mirek, wody mi odeszły!!!" - nowość, bo z Leną musieli mi pomóc i przekuli pęcherz. Później telefon do położnej (znalazła mi ostatnie miejsce w szpitalu) i szybko na porodówkę. A czasowo to wyglądało tak: 23:30 - wody, 23:45 - szpital, 0:30 - Lili na świecie :)) nawet dobrze nie zabolało :) trzecie dziecię już pewnie urodzę w domu, bo nie zdążę do szpitala:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję że drugi poród będzie szybszy, a groźba cesarki minie.
      Urodziłaś tak szybko jak moja przyszywana-sis o 22 poczuła pierwsze bóle a o 23 już Natalka była naświecie, nawet bóli dobrze nie poczuła, przy Jaśku obudziła się o 0:30 o 1 podjechali pod szpital - mieszka niemal obok, po godzinie tuliła maleństwo.....

      Usuń
  3. jak to się miło czyta:)
    Dużo dobrego dla Twojego szkraba z okazji urodzin:)

    u mnie od odejścia wód do pojawienia się Wojtusia minęło 8h, więc taż mam nadzieję, że przy kolejnym będzie krócej.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ślicznie to opisałaś ! ach-lubię Ciebie czytać :)
    U mnie było śmiesznie :) moja córa przyszła na świat 1 kwietnia w prima aprilis...ja już leżałam w szpitalu,więc kiedy byłam pewna że to już,dzwonię do męża,mamy,siostry,przyjaciółki....a oni wszyscy myślą że to prima aprilisowy żart :) oj jaka ja byłam wtedy zła ;) zdążyli niemal na ostatnią chwilę :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Aniu, zaczynam się martwić...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za odwiedziny :)