Z KOPYTA KONIK RWIE....

Patrząc przez okno dziś, trudno uwierzyć, że 7 dni temu walałam się po śniegu. Wspólnym mianownikiem jest fakt, iż zarówno wtedy jak i dziś wróciłam do domu przemoknięta i zmarznięta do szpiku kości, tydzień temu jak i dziś - na własne życzenie.... 

Kiedy jeszcze było bajkowo i magicznie, siedząc z gromadką w domu, w skrajnej chwili zwątpienia nad moją egzystencją, a konkretnie zdrowniem psychicznym, pogłębiającą sie głuchotą, coraz łatwiejszym choć już mimowolnym wyłączeniu sie na domniemane krzywdy potomstwa, oraz  dystansie, rosnącym wprostproporcjonalnie, do ich niezbędnych do życia potrzeb, pomyślałam że wspaniale by było uciec.... od tak wstać i wyjść, nie, nie z siebie! z domu i zrobić coś innego niż wycieczka na pobliską górkę z sankami na które odechciewa sie wsiadać Potomkowi zaraz jak tylko dojdziemy do celu i kategorycznie żąda powrotu do domu...bo zimno, bo śnieg, bo Julka, bo, bo, bo, bo, i jedyną rozrywką jaka go satysfakcjonuje jest odśnieżanie podwrka... mam wrażenie iż większą mordęgą jest przygotowanie i uzbrojenie potomstwa przed wyjściem niż trwa cała wyprawa...

Gapiąc się w okno pomyślałam A może by zorganizować kulig. W lesie z konikiem, kiełbachą.... aura sprzyja.... Do podobnego wniosku doszły jeszcze inne mamuśki i  na fejsie w ciągu godziny zorganizowałyśmy, wyłącznie babski wypad, na który stawiły się matki polki cierpiące, okoliczne!!! zaraz po niedzielnym obiadku zaserwowanym rodzinie, zerwały sie z łańcucha i z sankami prąc przez wieś dotarły do miejsca zbiórki punktualnie o 13!








Konik był i sanki i kiełbacha, winko, wojna na śnieżki wygłupy, ogólnie  dwie godziny szaleństwa... Sztywne, zmarznięte, mokre pożegnałyśmy się, omawiając plan kolejnego wypadu :)
Od tamtego czasu śnieg stopniał i zagościła nieco wiosnenna aura, która dziś przypomniała mi czasy licealne. Tak jak i dekadę temu często, zmokła jak kura wracałam do domu ze szkoły, auto w sanatorium. Idąc pomyślałam o kuligu, uśmiechając sie pod nosem z muzyką w uszach dptarłam do domu. Teraz leżę pod kocykiem z herbatką i się grzeję, patrzę na uśmiechniętą mordkę masakrującą kolejny gryzak i wsłuchuję sie w tłumaczenie najwyższej potrzeby posiadania takiego "o" traktora przez Youtubowego 4 letniego maniaka! Uśmiecham się i już mi się nie chce uciekać. Narazie :)

Pozdrawiam Anula

Komentarze

  1. Jakie pozytywne zdjęcia. Wyglądasz na bardzo szczęśliwą:)!

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny wypad na kulig...mhm...samej by mi się taki marzył :-)))

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiam ją ucieczkę, do blogowego świata :)) Malcia

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale super zdjęcia! takie dynamiczne. super, widze mam też dużo u ciebie do nadrobienia, zrobię to w swoim czasie, ciesze się , że jestes i piszesz, buźka

    OdpowiedzUsuń
  5. Fajne fotki:) Zwłaszcza grzanie pośladków hi, hi:) Mam taką samą czapę. Pozdrawiam cieplutko - Majka:)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za odwiedziny :)