Myślę..

Myślę i myślę, i nic pozytywnego z mojej wewnętrznych rozważań nie wynika... Nadal chodzę pieszo, taszczę tygodniowe zakupy mięsne, w torebce,  bo brakuje mi paliwa, w połowie drogi po syna... Biegnąc niemal galopem gubiąc podeszwy i szacunek do siebie pędzę by  potomstwo nie czuło się opuszczone, brnę przez łąki, tory kolejowe i mosty na skróty. Brodząc w trawie po kolana, dezeluję kompletnie ulubione  obuwie, pilnując jednocześnie by spod wąskiej spódnicy na światło dzienne nie wypłynęła bielizna, gratulując sobie w pustej głowie, że jednak plan ubrania szpilek spełzł na panewce już rano, i wykiełkował wizją śmiagania w nich po kupie piachu i kamieni w otoczeniu koparek, ubijarek i innego ciężkiego sprzętu goszczącego wraz z jego obsługą na mojej ulicy, w celu wyprodukowania w tej plaży kanalizacji. Tak wybór odpowiedniego obuwia był trafny! W tej chmurze myśli  pokonując predkość światła dotarłam na podwórze przedszkola,  bredząc pod nosem inwektywy pod adresem własnym, wmawiam sobie TO OSTATNI RAZ!





A Wam ile razy w życiu brakło paliwa??

Komentarze

  1. Mnie raz jeden, ale pamiętny. Wracałam spóźniona z pracy i tak stojąc w korku na moście samochód zaczął się krztusić. Tylko siłą rozpędu (bo było lekko z górki) zjechałam za mostem na wąską dróżkę. Wysiadłam i zadowolona chciałam zadzwonić po męską pomoc i z informacją do niani, że się spóźnię. Ale oprócz pustego baku - pusta głowa i brak naładowanej baterii w komórce. Jako, że mieszkam w dużym mieście udałam się na pobliski przystanek, ale w portfelu miałam tylko 1 zł, a nikt z pasażerów nie posiadał terminala, żebym mogła zapłacić za bilet. Wsiadłam do tramwaju modląc się, by przy tej "sprzyjającej" aurze nie trafić na kanara. I nie trafiłam. Za to przejechałam się dalej niż zamierzałam, bo tramwaj miał zmienioną trasę....... Po 30 straconych minutach udało mi się wpaść na pomysł, że na stacji benzynowej kupię kartę telefoniczną (płacąc kartą) i zadzwoniłam z budki telefonicznej do mamy (jej numer pamiętałam, a numer do niani wsiąkł razem z rozładowaną pamięcią komórki....), by zadzwoniła do mojego męża, a on do niani....... W końcu wsiadłam w autobus jadący do domu, i jakieś 500 metrów przed drzwiami złapała mnie burza.........I taka to historia (która u mnie przerodziła się w pewnym momencie w histerię) :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nieźle! Brawo za wytrwałość. Zabawne że przeważnie nawarstwia się kilka rzeczy jednocześnie!!!!!!!

      Usuń
  2. Mnie na szczęście jeszcze nie brakło, bo nasłuchałam się podobnych opowieści. Dotarło do mnie, że na cudzych błędach też potrafię się uczyć ;)
    Widać, że oddana z ciebie mamusia. Twoje pociechy mogą być z ciebie dumne :)
    Dziękuję za odwiedziny i pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za odwiedziny :)