ZGUBNE SKUTKI GADANIA



Tydzień bez szaleństw tygodniem straconym! 

Siedzę sobie pośród farb i wałków do ścian w ogólnie obecnym el burdello, nie wiedząc czy się z siebie śmiać czy nad sobą zapłakać......
Dziwne to moje nie szcześliwe oblicze bo dotąd nikt mnie nigdy nie musiał namawiać na zmiany, zmiany były moicm chlebem powszednim, zaden mebel dłużej niż pół roku nie stoi na tym samym miejscu, oprócz kanapy bo gdzie indziej i inaczej sie nie zmieści ale już zbieram do skarpety na nowy narożnik.... 
A tu proszę kupka nieszczęścia która padła ofiarą samej siebie. Bo przecież o wiele fajniej gonić króliczka niż go złapać.
Ale od poczatku:
W mojej głowie rodził się plan. Plan modernizacji mojego gniazda rodzinnego. Plan nr tysiąc pięćset sto dziewięćset. który jak każdy inny początkowo nie spotkał się z entuzjazmem Połowicy, więc sukcesywnie od dwóch lat stosowałam działania podprogowe mające na celu wpłynięcie na wykonawcę iż niezbędnym jest:
przetransportowanie potomstwa  do większego pokoju.
Akcję uskuteczniałam ciągłym utyskiwaniem na braki powierzchni użytkowej "bunkru" dzieciaków. Dwa lata gadania! Dwa lata: yhmm, no tak, no w sumie tak, yhmm i nic więcej.
Zostając sama w domu nie raz miałam ochotę rozpocząć prace twórcze, ale mając na stanie totalny  brak turbo mocy i odrobinę zdrowego rozsądku rezygnowałam z udowadniania, że  pomalowanie dwóch pokojów i przetransportowanie kilku mebelków to dla mnie bułka z masłem ..

Poprzestałam na gadaniu. 
Gderałam za uchem, wysnuwałam pomysły i inne argumenty ale nic nie działało... i kiedy zrezygnowana  wymyśliłam sobie robotę zastępczą czyli  konieczność odnowienia mebli kuchennych, " temi rencami i tym wałkiem" . Już wiem jaką farbą i kiedy to w entuzjaźmie wybierałam nowy blat chyba dotarło do niego że lepiej już zmęczyć mnie malowaniem ścian, niż żyć bez pokarmu przez co najmniej miesiąc,.. Bo to dziś szafki jutro blat potem płytki nie będą pasować a na końcu podłoga......
I tak z zaskoczenia, zazwyczaj jak ja mam to w zwyczaju ( czyja wam pisałam jak wbiłam dnia pewnego siekierę w ścianę i zdjęłam boazerię pod nieobecność "Pana Włatcy"? ) postawił mnie przed faktem dokonanym...
I siedzę sobie od poniedziałku potykając się o wszystko, a Połowica pogwizdując macha wałkiem wyznaczając mi zadania..... a mnie się tak bardzo, bardzo nie chce, maluję sobie ziewając co 3 min wzrok zlewa mi się w plamę....Plan pokoju który nosiłam w głowie jeszcze miesiąc temu już jest nieaktualny, aktualny jeszcze nie jest wymyślony... 


Takiego sobie wychowałam potwora!

Komentarze

  1. ależ ni przejmuj się, bo kto zaczął to połowę roboty ma już za sobą ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za odwiedziny :)