MÓJ ROWER

W poszukiwaniu motyki i grabi wpadłam  do garażu,  gdzie natychmiast z impetem dał mi o sobie przypomnieć mój rower, tłukąc pedałem moją kostkę, zapłakała. Sycząc markotnie spojrzałam na wandala i serce mi zmiękło.....No tak czas odkurzyć staruszka, zaniedbany przez ostatnie kilka miesięcy, smętnie przewegetował zimowe pluchy i słoty tak dotkliwie, że aż stracił dech w oponach. Poszarzał z tęsknoty z powietrzem, zarumieniony rdzą wydał mi się taki nie mój..... Bijąc się z myślami, porzuciłam myśl o recyklingu trawnika, wszak nie zając nie ucieknie i nic mu się nie stanie jeśli poczeka z pobudką jeszcze kilka dni.

Wyszarpałam moją holenderkę na światło dzienne wyszorowałam, naoliwiłam, i przypomniało mi się moje dzieciństwo, w którym rower grał pierwsze skrzypce jako środek transportu.... pierwszy mamy, czarna wdowa, 24' holenderka damka dowożąca mnie zaspaną na bagażniku do szkoły, kościoła, przedszkola, bez względu na pogodę i towarzyszącą jej aurę.
Pierwsze paluchy w szprychach i zdarte kolana, rozbity łokieć i niegojące się kostki to dziecięcy chleb powszedni. Szpanersko było jeździć na wielkim rowerze na stojaka po kamienistej drodze i zeskakiwać w biegu, lub butami tłukąc się niemiłosiernie, bo  niemal przy każdej próbie  hamowania  pedałami dyliżans stawał okoniem w mgnieniu oka. Miałam swój zielony, ale kto by jeździł na małej zielonej żabce skoro można było dosiadać konkretny model..
W zerówce dostałam żółte Wigry 3, Najlepszy składak ever, Pamiętam ten dzień jak dziś, lało jak z cebra, wróciłam do domu ze szkoły, a tato właśnie kończył skręcać moje nowe cudeńko. Nie było mocnych, do wieczora testowałam opony na mokrym kwietniowym chodniku rozjeżdżając ledwo wykluwającą się tu  i ówdzie trawę przy zakrętach.
Mama odetchnęła z ulgą.
Z radością pedałowałam zawzięcie by 20 calowe oponki dorównywały 26 calowym  "suwom" mojego taty.  Uwielbiałam go tak bardzo,  że miał swoje honorowe miejsce w pokoju.
Jako typowa chłopczyca  w umiejętnościach rowerowych dorównywałam niejednemu chłopakowi. Często przebijając w szybkości czy pomysłowości. Niestety. Bo tego ostatniego mi nie brakowało. Ale to temat na dłuuugi osobny post....Ogólnie moje dzieciństwo to strupy, rower i męska paczka.  Po latach należało stać się diewczynką, ścięłam warkoczi pożegnałam się z moją Pomarańczą.

Odchorowałam jego przekazanie siostrzenicy długo jeszcze płacząc za odjeżdżającym wraz z nią  i moim rowerem pociągiem w siną dal.... Nie utulił żalu nawet niebiesko biały Jubilat....

Odziedziczona po mamie "czarna wdowa" nadal mimo swoich kilkudziesięciu lat jest moim ulubionym zjadaczem czasu. szkoda że mam go dla niej tak mało :)

Komentarze

  1. Już pisałam, ale raz jeszcze dodam - uwielbiam Cię czytać.
    A rowerowe wspomnienia odżyły i jakoś tak "miętko" mi się na sercu zrobiło.... :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za odwiedziny :)