To nie koniec przygód

W trakcie naprawy telefonu własnego (1 doba) zdążyłam:Utopić aparacik pożyczony od Połowicy- przestał działać równie szybko jak wpadł do wody....Odłożyłam niewinnie na półeczkę, całkiem zdziwiona po dwóch godzinach, że nie chce się ładować, kombinując jednocześnie jak go wskrzesić, zgarnęłam Pierworodnemu jego spadek po mamuni. Od tak, że niby całkiem z sentymentu postanowiłam używać tego fantastycznego telefonu, bo niby taki porządny. Szkoda tylko, że ładowarka jakoś nie chciała współpracować z moim pomysłem, albo aparat przeprowadził strajk włoski i do rana zostałam na pustyni życia sama, bez kontaktu z mobilnym światem zewnętrznym... Za leniwa bywam by czekać, aż mój wiekowy laptop postanowi się łaskawie załączyć, a potem wyłączyć...
Tego dnia dowiedziałam się, że:

-smartfony nie potrafią pływać,
-chłoną wodę jak gąbka i bateria kosztuje połowę aparatu....
-nie należy absolutnie używać ich jako zegarka bo nietrafienie do kieszeni grozi pozbawieniem się    nowej pary obuwia,
-a niektóre telefony nabywają energii jedynie trzymane za kabelek w ręce dwie godziny... i można nabawić się zakwasów....

do następnego... :)

Pozdrawiam
Anka

Komentarze

  1. Ja błagam...nie przestawaj :)))))

    OdpowiedzUsuń
  2. Czuję blusa.....pozdrawiam -też Anka

    OdpowiedzUsuń
  3. Cenna życiowa lekcja, hi, hi :) ściskam! też jestem taka "telefonowa rozwora" jak by powiedział mój men i cokolwiek to znaczy :) Miłej niedzieli :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za odwiedziny :)